Tyle was tu było :DD

czwartek, 27 grudnia 2012

"Marudaaaaaaa"

Obudziłam się na kanapie przytulona do Bartka. Wieczorem dużo gadaliśmy. Wspólnie stwierdziliśmy, że pojadę do Bełchatowa, zamieszkam u niego. Wszystko było uzgodnione. Wszystkooo! hahhahahahaahhaha.
Oboje coś do siebie czujemy, ale nie chcemy się śpieszyć. Pożyjemy, zobaczymy.
-Co pani sobie życzy na śniadanie? - zapytał
- Coś co zapewne sama zrobię.
-No chyba nie... Dzisiaj ja będę gotował - stanowczo oznajmił, a mnie to mile zaskoczyło
- Hmmm, więc poproszę musli z owocami i jogurtem naturalnym, a do tego świeży sok z pomarańczy.
- Boże! Zachcianki masz jakbyś w ciąży była - zaśmiał się
- Hohhhoohoho. Mówiłeś, że ty dzisiaj rządzi w kuchni. No to do garów. A ja idę pod prysznic.
Matko, jak się zrelaksowałam. Żyję jak królowa.
- Mmmmm.. jak pięknie pachnie - powiedziałam, wychodząc z łazienki owinięta w ręcznik. Weszłam do kuchni.
- Może by się księżniczka ubrała?!- rzucił Bartek i spojrzał się na mnie jak na jakąś rozpieszczoną dziewuchę - A poza tym trochę zmieniłem twoje menu. Zrobiłem pancakes i masz do wyboru z owocami, nutellą albo dżemem.
- Ty to zawsze wszystko po swojemu - powiedziałam co musiałam i poszłam się ogarnąć
Ubrałam się, wysuszyłam włosy, zrobiłam lekki makijaż
- A sok gdzie jest? Sam się chyba nie zrobi?! - nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać, a ten głupek jeszcze do mnie podleciał i zaczął mnie łaskotać - Dobra, dobra rozejm! Przestań już. ok, sama sobie zrobię ten sok - wykrzyczałam śmiejąc się
- No. Ha! Ja to wiem jak cię okiełznać - i oboje wybuchliśmy jeszcze głośniejszym śmiechem
W przyjemnej atmosferze zjedliśmy to pyszne śniadanie.
- Jak ci się siatkówka znudzi to zawsze możesz spróbować sił w gotowaniu - zażartowałam - A tak w ogóle to kiedy wracasz do Bełchatowa?
- No i właśnie tutaj zaczynają się kłopoty..... Muszę być dzisiaj wieczorem - powiedział ze smutkiem
- Takie życie. Ej, ale przyjedziesz po mnie kiedyś?
- No a kiedy chcesz przyjechać do mnie? - spytał
- Wtedy kiedy będę mogła. Ja chcę jak najszybciej, ale wszystko zależy od ciebie.
- To przyjadę po ciebie w weekend. I na spokojnie zabierzemy wszystkie twoje rzeczy.
-Ok. A dzisiaj o której wyjeżdżasz? -  zapytałam
- Za jakieś 2-3 godziny, więc mamy jeszcze trochę czasu żeby się powygłupiać - odparł
- OK. Dawaj zagramy w coś na XBoxie - dorzuciłam
- Nie dość, że jutro gram mecz to ty dzisiaj mnie jeszcze męczysz...
- Marudaaaaaaa -  powiedziałam, a on spojrzał się na mnie z drwiąco i włączył 'taniec'
- Dobry wybór.
Bawiliśmy się jak małe dzieci, ale było fajnie. Mogłabym robić to codziennie, lecz nie sama, nie z nikim innym, tylko z nim! Wyłącznie z nim.
Skończyliśmy grać po 2 h.
- Muszę powoli się zbierać- powiedział, a nasze miny wyglądały... zapewne tak przerażająco jak .... nawet nie mogę znaleźć porównania.
- Pomogę Ci - i zaczęliśmy zbierać wszystkie rzeczy Bartka.
Skończone! Wszystko spakowane.
- Poczekaj zrobię ci coś dobrego na drogę - powiedziałam i poszłam do kuchni. Wróciłam z kanapkami, jakimiś owocami, cukierkami i kawą w termosie - Masz żebyś mi nie zmarniał - uśmiechnął się, gdy to usłyszał.
Wyszłam z nim pod blok, gdzie stał jego samochód. Zaniósł do niego torbę i jedzenie.
- Hm... a więc do zobaczenia z kilka dni - powiedział
- Tak... Tylko nie płacz tam za mną -  zaśmiałam się, ale jemu nie było do śmiechu - Ej, nie obrażaj się. - pocałowałam go w policzek - Buziak na drogę. Jedź ostrożnie, nie wariuj!
- Jakbym słyszał moją mamę.
- To chyba był komplement. - uśmiechnęłam się - No to cześć.
- Do zobaczenia. Uważaj na siebie, nie rób nic głupiego i czekaj na mnie cierpliwie. - i wsiadł do samochodu, podeszłam do niego
- Jakbym słyszała moją mamę hahahahahhaha - powiedziałam.
Odpalił silnik i wyruszył. Wysłał mi jeszcze buziaka na pożegnanie i znikną. Znowu zniknął. Tak jak wtedy na lotnisku. Ahhhhhhh. Kiedyś się spotkamy.. no nie kiedyś. Wytrzymam jakoś te kilka dni.
...............................................................................................................................
I jak ten rozdział? Wercia

środa, 26 grudnia 2012

"Głupia Wercia"

Cały dzień w centrum handlowym, a noc spędzona w klubie. Rano zabrałam swoje rzeczy od rodziców i zawiozłam do mojego domu w Lublinie.

Resztę dnia spędziłam w moim ukochanym, cieplutkim łóżku, myśląc co mam zrobić. Zostać w Lublinie, czy pojechać do Bełchatowa. No ale jakbym tam pojechała to co? Miałabym mijać się z nim codziennie na ulicy i udawać, że go nie znam. Czy zapomnieć o całej sprawie i dalej się z nim 'przyjaźnić'?

Wyglądałam jak bezdomna... Włosy upięte w luźnego koka, rozmazany makijaż, pidżama za duża o 3 rozmiary.  Leżałam i oglądałam telewizję. "Skakałam" po wszystkich kanałach, aż wreszcie wpadłam na jakiś mecz siatkówki. W sumie to nie jakiś. Grała Skra. Nie chciałam tego oglądać. Usłyszałam tylko ' Bartek nie gra z powodów nikomu nie znanych. Prawdopodobnie to kontuzja'. Pomyślałam ' Dobrze mu tak'.

Głupia Wercia. Zamiast cieszyć się życiem i wolnością, marnuje się w łóżku.

Wstałam.
Poszłam do kuchni.
Otworzyłam zamrażarkę.
Wyjęłam ogromne opakowanie lodów czekoladowych.
Polazłam do sypialni.
Wskoczyłam na łóżko.
Oglądałam jakąś żałosną komedię romantyczną i żarłam lody.
Lody się skończyły, pościel - cała wyświniona czekoladą. Postanowiłam zamówić pizzę. Taką najlepszą- taką hawajską :)
Prosto z pudełka smakuje najlepiej.


DOBRA! koniec tego! Wstałam i zaczęłam robić coś z 'chlewem' w moim kochaniutkim domku!
Po pewnym czasie ktoś zadzwonił do drzwi. ok,ok. Otworzyłam. Dziwne. Nikogo nie było. Tylko koperta. Leżała na wycieraczce. Otworzyłam. 'Spotkajmy się o 19 w restauracji na dole'. Nie było żadnego podpisu. Olałam to. Stwierdziłam, że ktoś robi sobie ze mnie jaja.
Ogarnęłam trochę i zabrałam się za kolację. Dochodziła już 19,30. Zastanawiałam się, kto mógł napisać ten liścik.
Kończyłam robić Frittatę, gdy znowu ktoś zadzwonił do drzwi. Nie chciało mi się wstać.
'Nie ma nikogo w domu' - pomyślałam.
Ale ten ktoś nie dawał za wygraną. Przestał dzwonić, zaczął dobijać się! Byłam taka wkurzona. Wstałam. Ze złością otworzyłam drzwi.
- Czego!!!? - krzyknęłam. To co, a raczej kogo zobaczyłam przeszło moje oczekiwania.
- Cześć - powiedział ze stoickim spokojem. Tak! To był ON! To Bartek. - Możemy porozmawiać? Wpuścisz mnie do środka?
- Nie widzę takiej potrzeby - zaczęłam zamykać drzwi, ale ten uparty matoł mi w tym przeszkodził.
Byłam wściekła, zdziwiona, lecz w środku poczułam coś dziwnego. Takie jakby ciepło. Może radość. Nie! Przecież go nienawidziłam... Chyba....
- Proszę- powiedział, jego 'psie' oczy mnie przekonały.
- Dobra. Ale chwila, bo nie mam czasu. - wymamrotałam i w tym momencie zobaczyłam jego walizkę... yy. I właśnie teraz zdałam sobie sprawę, że ostatnio ja zrobiłam to samo co Bartek dzisiaj. Pojawiłam się z nienacka w Bełchatowie, tak jak on w Lublinie. Postanowiłam być nie ugięta.
- Słucham.
- Chciałem powiedzieć tylko jedno słowo: przepraszam. - Nie wiedziałam co zrobić. Zamurowało mnie. Staliśmy przez jakieś 2 min. wpatrzeni w siebie. I wtedy on zaczął wychodzić.
 Aaaaaaaaaa!
 Co powinnam zrobić?!
Chwyciłam go za rękę.
Odwrócił się.
Nie zdając sobie z niczego sprawy, rzuciłam mu się w ramiona.
- Nie....! To ja przepraszam. Nie potrzebnie zrobiłam ci taką awanturę. - powiedziałam
Znowu patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Tylko, że teraz inaczej. Teraz z taką radością, powiedziałbym nawet, że z miłością. Hmm.... lecz nie wiem dlaczego. Kurde, przecież chciałam się tylko z nim przyjaźnić..........
.............................................................................................................................................
Przez obowiązki domowe przed świętami, trochę odpuściłam sobie bloga. Ale teraz powracam. W ten tydzień postaram się nadrobić. Wercia

czwartek, 13 grudnia 2012

"Takie tam rodzicielskie wąty"

2 miesiące później
Matura zdana 'śpiewająco', no może do kilku rzeczy mogłabym się przyczepić, ale zawsze mogło być gorzej. Tak, z Bartkiem jestem w stałym kontakcie. Po powrocie do Polski widziałam się z nim kilka razy.
Sezon klubowy.
Bartek gra w Skrze.
A ja składając papiery na studia w Bełchatowie miałam cichą(czyt. OGROMNĄ) nadzieję, że się dostanę i bd mogła codziennie widywać się z NIM.
Boże, jak ja skakałam, jak piszczałam, jak turlałam się po podłodze, gdy przyszedł list w którym było tak pięknie napisane, że się....dostałam :)
Moi kochani rodzice bali się mnie samą puszczać do obcego miasta. Takie tam rodzicielskie wąty. Ku mojemu zdziwieniu kupili mi mieszkanie. Sami z siebie. 
Do wyjazdu do Bełchatowa miałam jeszcze jakiś miesiąc. Postanowiłam nic nie mówić Bartkowi przez telefon. Zdecydowałam się pojechać do niego. Ani słowa, to miała być niespodzianka. I chyba mi to wyszło.
Pociągiem wlokłam się dobre 4 godziny. W Bełchatowie złapałam taxi i pojechałam prosto na halę. Wiedziałam, że właśnie mają trening. 
Znali mnie tam już. Jak przyjeżdżałam do Bartka, zabierał mnie na treningi.
Weszłam na salę treningową, on rozmawiał z Winiarem. Stał do mnie tyłem. Winiarski zobaczywszy mnie, próbował nie ukazać zdziwienia. Udało mu się to. Podeszłam do Kurka i delikatnie złapałam go za rękę. 
- yyy.... Co ty tutaj robisz?!- Stał jakby wryty w ziemię, totalnie zaskoczony. 
- Nie cieszysz się - spytałam
- Ciszę się, bardzo, tylko trochę mnie zaskoczyłaś - wymamrotał jakoś tak bez entuzjazmu.
- Muszę ci coś ważnego powiedzieć, ale to potem. Teraz idę obejrzeć swoje mieszkanie. Spotkajmy się w kawiarni koło ciebie o 16.
- Jakie mieszkanie?! Ej, Wera! Stój! - ale ja nie reagowałam.
Zdawało mi się, że on coś przede mną ukrywa. Takie dziwne uczucie. Oczekiwałam innej reakcji z jego strony. No cóż...... przynajmniej mieszkanie zobaczę.
Weszłam do kawiarni. 
Czekał. 
Usiadłam bez słowa. 
Patrzyłam w jego nieziemskie oczy! Ale nie pokazywałam mojego zafascynowania nim.
Milczeliśmy.
Położyłam ręce na stole. On położył swoje na moich.
- To nie tak miało być. - w końcu coś powiedział
- A jak?
-Po prostu nie spodziewałem się ciebie tutaj. Wytłumaczysz mi co tu robisz?
- Po pierwsze: chciałam ci zrobić niespodziankę, po drugie: mam studiować tutaj.
- A mieszkanie?
- No chyba muszę gdzieś mieszkać. - burknęłam 
- Ej, a ja?
- A ty? Ty się zmieniłeś - wściekła wybiegłam z kawiarni.
Z płaczem pobiegłam na dworzec. W Lublinie byłam późną nocą, postanowiłam nie wracać do domu. Poszłam do przyjaciółki. Przenocowałam tam. Rano pojechałam do rodziców.
Po tej totalnej załamce postanowiłam się trochę wyluzować. Pojechałam z koleżanką na całodniowy wypad po sklepach. I takiej tam duperele.
Całkiem nieźle się bawiłam. Zapomniałam o tej całej sprawie z Bartkiem....
........................................................................................................................................
Przepraszam za nieobecność.
Do you like this? 
Polecajcie znajomym!!! Wercia

czwartek, 6 grudnia 2012

" Jak Serena i Blair z Plotkary"

To mój ostatni dzień pobytu w Hiszpanii. Humorek nie dopisuje, bowiem NIE CHCĘ wracać do Polski. Strasznie podoba mi się w Mardycie. Mogłabym tu zostać na zawsze. Zrobiłam się coraz smutniejsza gdy pomyślałam o Bartku.

Siedzę w szkole mojej hiszpańskiej 'sister', żrę lunch i rozmyślam. Czuję się jakoooś tak dziwnie......  nie da się tego opisać. Z jednej strony cieszę się jak myślę, że wracam do rodziny, a z drugiej jak pomyślę że za 1 miesiąc matura to mnie ciarki przechodzą. ;/

Almudena też była smutna. Uważałam ją za baaaardzo dobrą koleżankę, powiedziałam jej wszystko. Było mi to bardzo potrzebne. Wiedziałam że ona tego nikomu nie wygada, a nawet jeśli to nikt nie będzie mnie kojarzył. Ja i moje przyjaciółki  w szkole tworzyłyśmy taką 'elitę' jak Serena i Blair z Plotkary. Więc byłyśmy chamskie dla wszystkich dookoła. Nie mówiłam im wszystkiego co mi leżało na sercu, bo bałam się, że komuś powiedzą. A było to tajne, takie moje. Wygadałam się Almudenie. Było mi z tym megaaaaaaaa dobrze :) Poczułam się taka 'wolna'.

Z Bartkiem miałam kontakt cały czas. Codziennie pisaliśmy ze sobą, gadaliśmy. Ale z dnia na dzień coraz bardziej czułam, że go już nie spotkam.

Jutro rano mamy samolot do Frankfurtu i potem do Warszawy.


Dzisiaj cały dzień zamierzam spędzić z Almudeną, połazimy po Madrycie, może pójdziemy na jakieś zakupy. Oderwę się trochę od tych przygnębiających myśli. ;/

......................................................................................................................................................
Krótkie, wiem. Ale wieczorem będzie kolejny rozdział :) Wercia

sobota, 1 grudnia 2012

"3maj kciuki"

W Madrycie byliśmy późną nocą. Tak jak obiecałam, od razu po wylądowaniu wysłałam do Bartka sms. Z lotniska odebrała mnie dziewczyna u której miałam mieszkać. Bardzo sympatyczna kobitka imieniem Almudena. Była w moim wieku i bardzo przyjemnie się z nią gadało. W drodze do jej domu opowiadała mi o sobie i swojej rodzinie. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że jej tata był zawodowym siatkarzem! Grał nawet w reprezentacji Hiszpanii!!!!! Kurde, nie sądziłam, że coś takiego mi się przytrafi.

Gdy dotarłyśmy do domu, zobaczyłam jej ojca. Rzeczywiście wydawało mi się, że już gdzieś go widziałam. Zaprosił mnie do środka, zjedliśmy kolację i poszłam spać. Rano przy śniadaniu dużo gadaliśmy o siatkówce.
- I heard, you were volleyball player - zwróciłam się do pana Enrique.
- Yes. Who did tell you? - spytał
- Almudena - odpowiedziałam, a ona spojrzała się na ojca z uśmiechem.
I właśnie w tym momencie dostałam sms od Bartka " Cieszę się, że wszystko w porządku. U nas też wszystko super. Dzisiaj mecz o 20.00 kanadyjskiego czasu. 3maj kciuki". Uśmiechnęłam się.
- What's happened? -  spytała hiszpanka
- Nothing. That was my friend. He's volleyball player, too.
Po śniadaniu udałyśmy się do szkoły. Czekali już na mnie p. Michał i Ola.
- Jak tam? Pisałaś do Bartka? - Ola musiała wiedzieć wszystko :)
- Tak. Mecz grają o 20.
W szkole zrobiliśmy wszystko co trzeb było zrobić i poszłam do domu. Czekała już na mnie Almudena z rodzicami. Oznajmiła, że zabierają mnie na zakupy do największego centrum handlowego w Madrycie. Byłam wniebowzięta! Ale nagle przypomniałam sobie o meczu. No nic, poszliśmy.

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
!! Nigdy nie widziałam czegoś tak wielkiego, było jak Złote Tarasy x 10000 :) W każdym razie mocnooooo zaszalałam. Trochę głupio mi było, że oni za to płacą, no ale tam :P

Udało się! Wróciliśmy do domu 5 min. przed rozpoczęciem meczu. Ale jak to ze mną często bywa zapomniałam o bardzo ważnej sprawie. Mianowicie nie spytałam się Almudeny, czy mają jakiś program, gdzie mogłabym obejrzeć mecz. Zrobiłam to w ostatnim momencie.
- Excuse me, do you have any sports channel where I can watch volleyball match. Polish team' s playing now with Brazil. I really wanna see this.
- Yes, I have. Come on. I' ll watch with you.
 Matko, co za ulga!!! Usiadłyśmy i zaczęłyśmy oglądać. W pewnym momencie do pokoju weszli rodzice Almudeny. Byli zdziwieni, że oglądamy siatkówkę.
- Do you like volleyball? -spytał pan Enrique
- Yes, of course. I love it. This's the best sport in the world.
Pokazali Bartka, gdy przygotowywał się do zagrywki. Do oczu zaczęły napływać mi łzy. Pierwsza, druga, a potem już cała masa.
- Why are you crying? -spytała moja hiszpańska koleżanka
- hmm.. just.. - i w tym momencie wskazałam na Bartka- This is Bartek. The same boy which I wrote yesterday. He's my friend. I' m just very sensetive girl and I'm crying cause I miss him a lot. Oh shit, I'm know I' m stupid.
- Your friend is famous volleyball player! Why didn't you tell? I know him. It's Bartek Kurek, one of the best wing-spiker in the WORLD! - no normalnie zaczęła na mnie krzyczeć

Mecz oczywiście wygrany przez naszych chłopców :) Poszłam spać pełna dumy, radości i coraz większej tęsknoty, wgl nie myśląc co będzie następnego dnia.

.......................................................................................................................................................
Żyjecie?! Ciągle wam się podoba? Czy raczej nie? Wercia
______________________________________________________________________________

"Siatkówka to takie puzzle, w których każdy element musi do siebie pasować."